Swoje gniazdo buduję w tym samym miejscu co roku. Nie jest to pierwsze lepsze miejsce, ani pierwsze lepsze gniazdo, nie wygląda jak gdybym wczoraj usiadła w jakichś krzakach i po prostu przesiedziała w nich całą noc, tak jak to robią czasem inne ptaki, o nie!
Najlepszych, czyli giętkich i świeżych, a nie suchych i kruchych gałązek jabłoni szukałam cały miesiąc, zaczęłam wręcz zanim całkowicie stopniał śnieg. Szukałam gałązek cały czas kiedy tylko nie szukałam robaków z których robię zapasy i zawsze jestem przygotowana, gdyby mnie zranił jakiś drapieżnik, miałabym ranne skrzydło mogłabym na zapasach długo siedzieć w gnieździe nigdzie się nie ruszając. Spód gniazda wymościłam słomą z pobliskiej stodoły, nie trawą jak pierwszy lepszy ptak, ja wszystko co robię, robię z myślą, że kiedyś będę miała pisklęta, inne ptasie móżdżki nie są w stanie pozwolić sobie na chwilę refleksji, że przecież zanim z jajek wyklują się pisklęta trawa będzie już dawno zwiędła i w dotyku nieprzyjemna. Swoje gniazdo zbudowałam na dębie (nie na jakimś owocowym drzewie, jak pierwszy lepszy ptak) wysoko w rozgałęzieniu, osłonięte od wiatru jest najmilszym miejscem jakie znam. Czasem martwię się, że mam tylko jedno gniazdo i zastanawiam się nad założeniem zapasowego, ale nie lubię szukać lepszych miejsc do gniazd, bo boję się, że natrafię na lepiej usytuowane gniazdo innego ptaka i nie wiem co bym wtedy zrobiła. Tak więc jeżeli już wylatuję czasem z mojego gniazda to staram się jak najmniej rozglądać za innymi gniazdami. Za innymi miejscami na moje gniazdo też staram się nie oglądać, bo kiedyś chciałam sobie jedno uwić w gęstych krzakach, ale martwiłam się cały czas o stare, czy nikt go nie zajmie i ze zmęczenia się tymi myślami wróciłam do starego gniazda rozsypując zaczątki nowego. Lecąc czułam wstyd spowodowany zmarnowaniem materiału i czasu, ale kiedy już wróciłam znowu poczułam, że jestem najbezpieczniejszym ptakiem na świecie i za nic nie zamieniłabym mojego gniazdka na inne. Lecz po jakimś czasie znowu zaczynam się denerwować i odlatuję coraz dalej od gniazda, żeby przepatrywać nowe możliwe miejsca na gniazdo.
Oczywiście nie ma oblotu przy którym nie przyczepiłby się do mnie jakiś ptasi móżdżek. Czasami przed wschodem słońca siadają też na jednym z drzew w pobliżu mojego w zasięgu słuchu i nawet mi się podoba jak tak śpiewają albo puszą się i czasem zapominam nawet na chwilkę, że żaden z nich nie ma tyle oleju w głowie, żeby chociażby przynieść mi robaki kiedy ja będę wysiadywać jaja i od razu wzdragam się na samą myśl o zbliżeniu z takim półgłówkiem. Czekam aż przyleci taki który będzie miał coś sensownego do zaoferowania, czasem ze zmartwienia że ktoś taki nigdy się nie zjawi mam taką ochotę polecieć do pierwszego lepszego ptaka żeby go posłuchać z bliska, ale zanim jeszcze wstaję z gniazda ogarnia mnie niepokój, ze tak nie należy, że trzeba czekać, że jeszcze nie teraz.